.Film.
Oglądaliśmy film Netflixa "Wszystkie jasne miejsca". Znaczy dzieciaki oglądały a my w dużej mierze przepłakaliśmy i przesmarkaliśmy kryjąc to przed sobą nawzajem. Nasza historia - śmiertelnie mocne i niezbezpieczne uczucia, starzy idioci, brak doceniania, zrozumienia, tolerancji... Ból wymieszany z ogromnym szczęściem, pretensje z wdzięcznością...
Myślałem o tym jak to wtedy było. Czułem, że jestem całkiem sam a jeśli razem to też sami. Mnóstwo trudnych i wyglądających na nieodwracalne sytuacji - i to poczucie bezsilności wobec wielkiej góry. Z jednej strony możliwość (niby) kierowania wszystkim co moje a z drugiej gówno do kierowania jak nie masz na chleb i gdzie spać ("nie ma w co grać gdy nie ma co przegrać").
Każde nasze rozstanie lub choćby jego obawa budziło we mnie przeraźliwy lęk - brak pewności czy dokulam do wieczora albo poranka. Tak jak w ostatnich latach - czy dam radę wrócić do domu? Czy dam radę nie wyjść w nocy? Czy dam radę zamknąć pysk i nie ranić dalej?
Jednak te wielkie smutki przeplatały się z wielkimi uniesieniami. Wspólny czas, przygody, widoki, pijaństwa, zbliżenia, działania przeciwko tym, którzy są przeciwko.... Jeszcze teraz po latach wspominam to z ogromnym szacunkiem i tęsknotą. Nie było głupie, szczeniackie, złe itp. Było dobre, prawdziwe, moje/nasze.
Dziekuję za to tej historii.
Mi