Krzysiek
Tego dnia Krzysiek czuł się źle. Noce bywały już zimne a ogrzewanie w jego kolejnym tymczasowym „mieszkaniu” było zdecydowanie niewystarczające dla egzystencji człowieka. Okrywał się kocami i kurtkami które miał – i w ten sposób znosił kolejne smutne noce. Odbijało się to jednak na jego zdrowiu - czuł wyraźnie...
Gośka pracowała w gospodarstwie Dominika od niedawna. Właściwie nie było wiadomo skąd i dlaczego się tam wzięła. Wyglądała nieco lepiej od reszty – bo większość z nich była bezdomna, kompletnie niewykształcona, ukrywała się przed kimś albo po prostu byli tak uzależnieni od tanich win, że praca gdziekolwiek indziej byłaby niemożliwa. Tu było tak – kto przyszedł ten przyszedł, co zrobił za to dostał – a jeśli wystarczyło na trzy dni żłopania to za związaną z tym absencję nikt nie ganił – raj dla wszelkiej maści wielbicieli wolności – przyszedł, jest, zachlał – nie ma. I ona jakoś do tego zestawu nie pasowała – była czysta, mówiła ładnie, nie używała bluzgów w każdym zdaniu. Ktoś mówił, że ma męża, który normalnie pracuje i zarabia – tym bardziej nie było wiadomo dlaczego ona tutaj trafiła….
Ból gardła był trudny do zniesienia. Miał jeszcze w kieszeni odlane w piersiówkę resztki wczorajszego mózgojeba – jednak przydałoby się coś mocniejszego niż ten sztuczny ferment… Oszukiwał się pociągając w stronę ściany i wyobrażał sobie smak Amolu albo chociaż grzańca. Zastanawiał się czy nie zagryźć kiszonym ogórkiem , których wokół było w beczkach pełno („przecież kiszonki są zdrowe”) – ale wszystkie równo lodowate – bał się, czy nie zrobi mu się jeszcze gorzej.
Ugniatał więc kapustę i rozważał co zrobi po pracy: na leki nie starczy – a i pić po tym niezdrowo - ale może chociaż załatwi gdzieś soku malinowego? Sąsiedzi mają maliny, matka zawsze mówiła, że to doskonałe lekarstwo… Rozmarzył się niczym szkrab. Młodzieńcze rozważania przerwało wejście Gośki. Niosła karton z pustymi workami na kiszoną kapustę.
- Cześć – rzuciła w drzwiach. – Gdzie mogę się rozłożyć z pakowaniem w woreczki?
Zaskoczyła go. Większość tych łajz robiła co chciała i raczej nie przejmowali się kto i co robi w ich pobliżu – chcieli tylko jak najszybciej zrobić swoją pracę, zgarnąć dniówkę i pożyć. Takie zwroty grzecznościowe, dostrzeganie innych?
- Yyyy… - postanowił zyskać trochę czasu – Cześć. Myślę, że możesz tu pod ścianą. Albo lepiej tam z drugiej strony, bo jest jaśniej – odsunę te palety i starczy ci miejsca – odparł.
Gośka wchodząc chciała być miła, jednak nie liczyła aż na tak wiele. Poczuła się nagle jak człowiek w otoczeniu nieludzi. Udaje? Pomyślała z nieufnością.
- Jeśli damy radę to tam byłoby mi rzeczywiście lepiej – bo w ciemności trudniej odczytywać cyferki na wadze.
- Nie ma problemu – odrzekł Krzysiek i ruszył przerzucić drewniane podstawki.
Następne godziny upłynęły im w ciszy. Miał ochotę zagadać do niej chociaż o brzydkiej pogodzie – ale nawet oddychanie sprawiało mu ból. Ograniczał też wyjścia na fajkę. W tym sąsiedztwie czuł podobnie jak ona coś ludzkiego – innego od życia, które znali.
- Szesnasta! - krzyknął w drzwiach Dominik i spojrzał zadowolony w róg pomieszczenia na równiutko poukładane woreczki. - Ho ho – widzę, że może być nie tylko zrobione ale również może wyglądać…
Gośka uśmiechnęła się ostrożnie.
- A takie tam, panie Dominiku…. .
Pomyślała, że wyszło to jeszcze bardziej dziecinnie niż wcześniejszy uśmiech.
- Dobra: becelujemy i miłego popołudnia – powiedział spokojnie Dominik. Najpierw podszedł do Gośki i wręczył jej jeden zwitek. Kolejny raz nie dała rady powstrzymać dziewczęcego dygnięcia głową i kolanem.
„Wariatka? Dziecko jakieś?” - pomyślał Krzysiek biorąc od szefa swoje pieniądze. - „O co z nią chodzi?”.
***
Przez następne kilka tygodni jeździł ciągnikiem – wsiadał rano i krążył po polu do końca dnia – najpierw zbierali resztki słomy w snopkach, potem orał ściernisko a na końcu równał bronami. Krzysiek był samotnikiem – pasowało mu, że resztę widzi tylko przez chwilę. Poza tym na maszyny Dominik wysyłał tylko wybranych – tych, którym bardziej ufał – miało to więc formę awansu i bycia wyjątkowym. Gośkę przechodzącą z wiadrem albo kartonem widział w tym czasie może dwa razy. Nurtowało go o co chodzi w jej sytuacji – ale gdy jechał, czuł się dobrze i było ciepło – postanowił zatem nie zaprzątać sobie głowy jej historią. Bo jakie to ma znaczenie gdy człowiek nie ma nic i cały swój świat mieści w kieszeniach…
Funkcja kierowcy ciągnika miała jeszcze jeden plus – pił mniej. Wiadomo – Dominik nie dmuchał nikogo z rana ale Krzysiek wiedział, że traktorem w zamroczeniu lepiej nie jeździć. Gdzieś puknie, ktoś nadgorliwy wezwie policję i naruszy obowiązujący porządek tygodni. Po co to komu? Pił więc oszczędnie – nie przesiadywał do nocy pod sklepem a rano nie śmierdział tak bardzo jak inni.
Siąpił deszcz. Krzysiek wracał w kierunku swojej norki z kawałkiem domowej kiełbasy w papierze. Dostał ją od Zygmuntowej za pomoc przy wyniesieniu gruzu do kontenera. Trochę się zmęczył i zakurzył – ale zapach wędzonki i dwa banknoty były tego warte. Szedł uśmiechając się do siebie. W domu miał z rana trochę chleba, który w połączeniu z kiełbasą zwiastował kolację marzeń.
- Siema Tyczkowaty! Cożeś taki spacerowicz? Deszcz pada! - ktoś krzykiem przerwał jego rozważania. W bramie stał Marian i jakiś drugi – z wyglądu tamtego trochę znał – czasami widział go pod sklepem.
- Cześć – odburknął do Mariana nie zwalniając kroku.
- Krzychu sprawa jest. Dorzuć grosza bośmy powysychali…
- Pusty jestem, chłopy – odparł Krzysiek idąc dalej swoim tempem. Podbiegli do niego i stanęli mu na drodze.
- Oj, przestań pierdolić. Ciągnikiem jeździsz, w sklepie tylko na wynos bierzesz – na pewno masz oszczędności – kopsnij piątaka... - kontynuował natarczywie Marian.
- Mówię, że nie mam to nie mam – rzekł z poważniejszą miną Krzysiek.
- Tak rozmawiać z dżentelmenami nie należy – zaczął Marian wyjmując ręce z kieszeni – ale nie skończył. Krzysiek zwinnym ruchem jedną ręką schował kiełbasę do kieszeni a drugą wyćwiczonym ciosem z całej siły huknął go w pysk – wynikiem czego Marian malowniczym obrotem skulał się do rowu.
- Ty kurwo…! - wysapał. - Ja do ciebie po ludzku z potrzebą a ty mnie w mordę znienacka?! Adaś, bierzemy go! - zręcznym skokiem wstał i już obaj byli przy Krzyśku. Zanim ten zamachnął się drugi raz to Adam złapał go za kurtkę a Marian pierwszy raz uderzył. Siłę miał – jak wszystkie luje z okolicy… Po kilku uderzeniach Krzysiek nie dał rady ustać a wyrwać się nie mógł. Adam to wykorzystał, pchnął go na asfalt podstawiając nogę i wywracając boleśnie. Honorowo we dwóch sprzedali mu jeszcze kilkanaście porządnych kopniaków w korpus i przystąpili do trzepania kieszeni ofiary.
- On chyba naprawdę jakiś biedny… Zobacz jeszcze wewnątrz kurtki – wyszeptał Marian zlizując krew z wargi.
- Mam! - triumfalnie zakrzyknął Adam. Szczerzył zęby i machał papierkami zadowolony jak biznesmen. - Nie chciałeś dać trochę to zasponsorujesz szerzej! - Wstali obaj i ruszyli z powrotem w kierunku bramy.
Krzysiek leżał tak jeszcze kilkanaście sekund. Trochę go oktłukli… Wszystkie kości bolały – z trudem oddychał. -”Byle żeber nie połamali – jeszcze problem nowy będzie….” - pomyślał. Na ulicy smutno leżało pęto jego kiełbasy. Wstał, wytarł ją o kurtkę i schował w papier. Zawsze pół biedy – mogli przecież wziąć i to. A pieniądze? Miał jeszcze coś w swojej brudnej szufladzie, na rano starczy… -”Kiełbasa jest, chleb jest – kości i gęba bolą - ale kolacja będzie królewska” - pomyślał, uśmiechnął się do siebie i ruszył ostrożnie dalej.
***
W powietrzu i zachowaniach ludzi powoli zaczynało się odczuwać zbliżającą zimę. Krzyśka od rana znowu przekierowali do przetworów. Czyścił kolejne beczki rozkoszując się zmianą krajobrazu gdy zaskrzypiały drzwi. W progu stanęła Gośka z wiadrem i gąbką.
- Cześć! - rzuciła z radosnym uśmiechem jakby widzieli się codziennie i byli dobrymi przyjaciółmi.
- Cześć – odparł obojętnie Krzysiek unosząc lekko głowę. Był nauczony, że ufać komukolwiek zbytnio nie należy. Ale jest to niech będzie, w końcu jest miła…
- Dominik wysłał mnie żebym ci pomogła, potrzebują trzydzieści beczek na dwunastą – kontynuowała Gośka.
- Chyba ich prąd kopnął – przecież to za pół godziny – nie da rady… - wysyczał przez zęby ze złością.
- Damy radę. Widzę, że masz je namoczone - a ja wzięłam ten mocniejszy płyn – załatwimy to raz dwa.
- Okej. - Było mu wszystko jedno. Chce – spróbują.
Nalała szybko wody do wiadra, namoczyła gąbkę i sprawnymi ruchami ścierała – pierwsza, druga… On płukał do czysta i odstawiał je pod drzwi. Gdzieś w okolicach piątej musiała zmienić wodę. Gdy wracała od kranu i była w odległości metra podniósł głowę a ich wzrok się spotkał. Poprzednim razem nie przyglądał się jej tak dokładnie – teraz też nie chciał – ale to przykuło jego wzrok.
- A ty co? Boks trenujesz po godzinach? - rzucił by jakoś neutralnie rozpocząć temat. A może nie dał rady powstrzymać zainteresowania...
Gośka zrobiła dziwnie obojętną minę i odwróciła spojrzenie.
- Musimy się uwijać – odparła wymijająco. – Nie mamy jeszcze połowy razem z twoimi wcześniejszymi.
- Spokojnie, wyrobimy się, zagęszczam ruchy – uśmiechnął się sztucznie i postanowił ponownie skupić swą uwagę na pojemnikach.
Kilka minut po dwunastej w drzwiach ukazał się Dominik. Uśmiechnął się – lubił tych dwoje – w myślach przyznał sobie rację – to była dobra decyzja wrzucić ich na odpowiedzialny ekspres. Reszta hołoty potrafiła w tego rodzaju misji mieć dwa procent powodzenia plus dwa promile we krwi…
- Krzychu – pomożesz mi je wrzucić na pakę – napełniamy i pędzę do hurtowni. – Zarządził szef.
Bez słowa wykonali załadunek i już po kilku minutach Dominik pędził w kierunku sąsiednich zabudowań.
- Co teraz? - zapytała Gośka. - Mam iść zapytać co robić dalej? - ciągnęła głupkowato.
- Siedź i nie narzekaj. Pobiliśmy rekord świata w myciu beczek na czas. Widziałaś jaki był zadowolony? On wie i ja wiem, że za to co nam płaci na godzinę to możemy teraz do fajrantu siedzieć na paletach. Jeśli coś dla nas wymyśli to powie. Ale jak chcesz zostać stachanowcem to możesz iść do Magdy, ona zawsze i każdemu znajdzie sposób na zabicie nudy – skończył lekko pogardliwie.
- Spokojnie, nie denerwuj się, nie znam jeszcze do końca tutejszych zwyczajów… - odpowiedziała znowu głosem młodszym o dwie dekady od swego wieku.
- Powiedziałabyś lepiej co to za ciemny kolor pod twoim lewym okiem – skwitował.
- Nic takiego, nie twoja sprawa – zmieniła głos na poważny i stanowczy – nie wpierdalaj się.
Poczuł, że w jednej chwili zniknęła ta delikatna i niepewna dziewczynka. Odwróciła twarz dalej w lewo oddalając od niego tamten policzek.
Przez kolejne godziny nie zamienili już słowa. O szesnastej przyszedł Dominik, rozdzielił pieniądze i tak jak wszyscy najemnicy oni też ruszyli do swoich popołudniowych światów.
***